300km

12.06.2021 | Jan Waligóra

Podzielę się z wami moją historią zdobycia sprawności Kolarza Wyścigowego, a konkretnie przejechania 300 km rowerem w czasie poniżej 24 godzin. Wszystko zaczęło się około 2 tygodnie przed samym wyzwaniem. Po kilku miesiącach przygotowań wytrzymałościowych zaczął mi się kończyć rok szkolny i uznałem, że nie ma sensu przedłużać, trzeba ustalić trasę i dokładny termin wyzwania. Piątek 11 czerwca wydał mi się odpowiedni.

Z ustaleniem trasy były już większe problemy. Antek i Dominik, którzy już wcześniej zrobili tę sprawność, jechali całość w jednym kierunku, do Częstochowy. Ja nie chciałem tak robić, po pierwsze oni mieli wsparcie techniczne, które za nimi podążało przez cały ten czas, a ja nie chciałem nikogo tak angażować, a po drugie nigdy nie wiadomo, co może się stać i jak daleko od domu się to stanie, dlatego wybrałem opcję kilku krótszych pętli, które zahaczały o mój dom. Udało mi się ustalić taką na ok. 45 km. Kilka dni przed ostatecznym dniem przejechałem ją w jedną i drugą stronę. Razem z tatą przygotowaliśmy wsparcie techniczne. Tata poruszał się od czasu do czasu po pętli i zawsze, gdy potrzebowałbym dolewki do bidonu, wymiany dętki (której na szczęście nie potrzebowałem) czy czegoś do zjedzenia, zatrzymywał się i mi to zapewniał.

Przy takiej długości pętli miałem z grubsza 6,5 kółka do zrobienia, ustaliłem, że pierwsze 2 zrobię z Antkiem, z racji tego, że jest już w tego typu wyzwaniach doświadczony, następne 2 samemu, kolejne 2 z tatą, żeby mógł zawsze mieć zmęczonego mnie na oku, a ostatnie kilometry z Patrykiem.

I tak wstałem w piątek o 4:30, wyjechałem o 5:00 z Antkiem, żeby mieć jak najwięcej światła słonecznego podczas jazdy. Pierwsze dwa okrążenia przeleciały bez żadnych problemów, tylko Antoni pod koniec już nie wyrabiał (jechał kolażówką po piaskach). Podczas moich dwóch samotnych kółek nawet przyśpieszyłem, schody zaczęły się dopiero na piątym. Zaczął się bół moich czterech liter od siodełka i przez niego nawet zmęczenie nóg nie było problemem.

Najgorsze jak zwykle były ostatnie kilometry. Gdy przejechałem szóste kółko i na chwilę usiadłem w domu, już nie chciałem wstawać. Ledwo zebrałem w sobie całą motywację i wsiadłem na rower. Jednak wtedy wszystko odmówiło posłuszeństwa. Było już dawno ciemno, a moja latarka się wyładowała, a już nie miałem zapasowej, mój telefon zresztą też. Nie chcieliśmy się z Patrykiem zgubić, więc postanowiliśmy jeździć po oświetlonych osiedlach.

W końcu ostatnie kilometry zrobiliśmy na Strzeszyn i spowrotem. 300 kilometr wpadł jak przejechałem obok mojego przystanku na osiedlu. Gdy poszedłem spać, czułem się jak zwyciężca. Zaliczyłem dystans w prawie 22 godziny.